Jeansowe spodenki, koralowe falbanki…
Tak niedawno się urodziłeś… Tak niedawno wzięłam Cię po raz pierwszy na ręce i mocno do siebie przytuliłam… Tak niedawno byłeś malutki jak okruszek… Razem z tatusiem baliśmy się, żebyśmy nie zrobili Ci żadnej krzywdy. Twoje mikroskopijne ciałko było wiotkie, główka ruszała się na wszystkie strony, nie czułam Twojego ciężaru… Ważyłeś zaledwie 2 850 grama.
Po powrocie do domu uczyliśmy się siebie wzajemnie. Byłeś od nas zależny pod każdym względem. Pamiętam jak Twój tato prędziutko jechał do sklepu, aby dokupić Ci malutkie ubranka, bo we wszystkich rzeczach, które Ci kupiłam przed porodem dosłownie się topiłeś… Byłeś taki nieświadomy, nieporadny, ale jakże piękny. Od samego początku zakochałam się w Tobie i w Twojej czarnej, miejscami granatowej czuprynce. Od pierwszych chwil swojego życia stałeś się moją największą miłością. Kiedy byłeś jeszcze w brzuszku wiedziałam, że zrobiłabym dla Ciebie wszystko. Ale kiedy ujrzałam Cię po raz pierwszy, nawet nie spodziewałam się, że można kochać tak bardzo…
Z utęsknieniem oczekiwałam na pierwszy miesiąc. I stało się. Minął upragniony miesiąc, a Ty zacząłeś podnosić główkę, Twoje ruchy były już bardziej skoordynowane, zacząłeś się do nas uśmiechać. Powoli prostowałeś się na swoich malutkich rączkach, a my z zaciekawieniem śledziliśmy każdą Twoją nową umiejętność.
Minęły trzy miesiące… Śmiałeś się już wniebogłosy, wręcz zachodziłeś się od śmiechu. Reagowałeś na widok mój i Twojego taty. Zacząłeś gaworzyć! Miałeś w domu coraz więcej do powiedzenia. Nie byłeś już wcale leciutki jak okruszek. Każdego dnia odczuwałam jak przybierasz na wadze. Przytulałeś się do nas, obejmowałeś moją szyję swoimi rączkami i dawałeś mi słodkie buziaki. Zacząłeś przekręcać się na brzuszek, zjadałeś swoje rączki, wpychałeś te urocze stópki do swojej buźki. Podjadałeś skarpetki i zagryzałeś uroczo dziąsełka. Nigdy nie zapomnę tego widoku, kiedy robiłeś dumną minkę i chwaliłeś się, czego się właśnie nowego nauczyłeś.
Sześć miesięcy jest już za nami. Całkiem niedawno miałeś swoją półrocznicę. Patrzę – i oczom nie wierzę. Siedzi właśnie przede mną malutki już mężczyzna. Poważny, dostojny, taki wydawałoby się „dorosły”. Ubrany w koszulkę w kratkę i niebieskie jeansy, patrzy się na mnie, świadomie śmieje się do mnie i celowo zaczepia. Robi słodkie minki, bawi się zabawkami, przemieszcza się z miejsca na miejsce. Całuje mnie wtedy, kiedy ma taką potrzebę, przytula mnie dając mi do zrozumienia, że mnie kocha. Każdego ranka posyła mi swój cudowny, szczery uśmiech na dzień dobry… Każdego wieczora daje mi moc szczęścia na dobranoc.
Minęło zaledwie sześć miesięcy… Tak niewiele i tak wiele jednocześnie. Mój mały mężczyzna w niebieskich spodenkach to przecież to samo maleństwo, które przyszło na świat w czerwcu. Nigdy nie czułam upływającego czasu. Nigdy nie zastanawiałam się nad istotą przemijania. Teraz wiem, że o tym, jak szybko czas leci świadczy to, jak szybko rosną i zmieniają się nasze dzieci…
Dzień ucieka, goni go kolejny… Kładąc się spać obok mojej córeczki, często mam wrażenie, że coś mnie mimo wszystko omija, że zapominam… a ja nie chcę zapominać, chcę pamiętać każdy dzień, każdą chwilę. Jestem mamą od 7 miesięcy, nigdy nie czułam się bardziej potrzebna, marzyłam o tej roli…
Gdy zamykam oczy powraca obraz, gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy, widzę jej malutki nosek, ciemne włoski, czuję jej cieplutkie ciałko na piersiach, gdy tylko wracam do tej chwili po policzkach spływają mi łzy szczęścia. Każdego dnia kładąc się spać dziękuję za nią Bogu. Od początku staram się celebrować każdy dzień, nie chcę aby cokolwiek mi umknęło, spisuję ważne daty, opisuję dni. 27 lipca 2015 Marysia pierwszy raz uśmiechnęła się, uśmiechnęła się na mój widok. Ten dzień był pierwszy, wspaniały, magiczny, ten dzień zapoczątkował lawinę miłości. Każdego kolejnego dnia moje serce rosło, miłość do mojej córki wypełniła je po brzegi.
Kalendarz również się zapełniał, lubię w wolnej chwili go przeglądać i wracać myślami do tych zdarzeń. Cały czas z mężem uczymy się, poznajemy ją, a ona poznaje nas. Czasami bywają trudne dni, do takich należał nasz dwukrotny pobyt w szpitalu. Życie bym za nią oddała – to zdanie nabrało wówczas prawdziwego znaczenia, oddałabym wszystko, żeby tylko była zdrowa, nie cierpiała, żebym w jej oczkach znowu zobaczyła radość. Mimo zmęczenia, braku snu odnalazłam w sobie siłę, czuwałam przy niej w dzień i w noc, broniłam mojego dziecka jak lwica, nie odstępowałam jej na krok. Nie myślałam o sobie, liczyła się tylko moja córeczka, chciałam być dla niej podporą, dać jej siłę, chciałam aby czuła, że jestem i zawsze będę, gdy tylko będzie mnie potrzebowała. Teraz gdy sama jestem mamą jeszcze bardziej szanuję i dziękuję mojej za jej miłość, za to na kogo wyrosłam, to dzięki niej jestem kim jestem. Chcę być dla mojej córci przykładem, mamą ale zarazem przyjaciółką, powierniczką, kimś na kim zawsze będzie mogła polegać.
Marysia się zmienia. Z małej istotki, która głównie jadła i spała, staje się małą kobietką, lubiącą się wygłupiać i śmiać do rozpuku, jej spojrzenia mają w sobie coraz więcej mądrości i zrozumienia. Razem z mężem z niecierpliwością czekamy na kolejne jej przemiany, pierwszy krok, pierwsze wypowiedziane słowo. Nasze życie to ona, żyjemy dla niej, nasze priorytety bardzo się zmieniły odkąd pojawiła się nasza córeczka.
Oby czas był dla nas łaskawy i pozwolił nacieszyć się nam tymi chwilami, oby nie opuściło nas zdrowie, żeby być przy naszej córeczce jak najdłużej, oby jej życie było drogą prostą bez przeszkód a serduszko pełne wiary, miłości, jasnych i spokojnych myśli…
Patrzę na moją córcię, samodzielnie już siedzącą w koralowej, falbaniastej spódniczce i czuję się najszczęśliwsza na świecie…